STARE ZAPOMNIANE

Całkiem niedawno miałam okazję bawić się w bibliotekarkę. I to tak całkiem na poważnie. Spełniłam swoje małe marzenie i czy kogoś to dziwi, czy nie - wiem, że chciałabym to robić w swoim życiu. Może nie są to wysokie progi i kimże ja będę, ale jeśli sprawiałoby mi to przyjemność, to nie widzę innej możliwości. 

Chciałabym budzić się rano i cieszyć na myśl o pójściu do pracy. Ot tak. Całkiem niewiele.

Nigdy nie pochłaniałam jakiejś ogromnej ilości książek, ale też jakoś nigdy szczególnie mnie to nie martwiło. Czytanie nie jest moją jedyną radością w życiu, więc muszę dzielić mój czas na to, co muszę, na to, co chcę, wszystkiego po trochu, żeby zachować równowagę. Czasem bywam typem pracoholika, ale powoli zaczynam rozumieć, że to moje życie i muszę też znaleźć czas tylko dla siebie. Ja i moje przyjemności. 

Biblioteka ma w sobie taką cudowną aurę. Ale nie każda, niestety. Ja miałam takie szczęście, że do spełnienia mojego marzenia wybrałam sobie miejsce, które kocham i uwielbiam od dzieciaka. To tam znalazłam pierwsze książkowe miłości, które cały czas trzymam głęboko w moim serduszku. Książki przez które zaczęłam pisać pamiętniki, planować przyszłość, szukać siebie i swojej drogi. 

Nie miałam pojęcia, że zawdzięczam temu miejscu aż tyle!

Miałam do czynienia z dziesiątkami nowych książek. Oddawanych, wypożyczanych, do oklejenia, do napisania sygnatury, do położenia na półkę.  Siedząc na stanowisku bibliotekarza z każdą kolejną osobą było mi coraz bardziej żal wszystkich książek na półkach obok mnie. Większość osób była kobietami w średnim wieku lub wieku podeszłym. (co jakiś czas przyszedł też jakiś licealista pytać o Jądro ciemności koniecznie z GREGa) I praktycznie wszystkie kobiety szukały lekkich obyczajówek, romansów, czasem kryminałów, ale po to przychodzili głównie mężczyźni (jedna pani szukała Zoli, a ja z dumą pokazałam jej regał i półkę). No i wszyscy zaglądali do regałów z nowościami, brali co wymieniłam wyżej i na tym koniec.

Czasem pytały. A może jest Sparks, - dygresja: gdy ktoś oddawał Sparksa, nie odkładało się go na odpowiedni regał, Sparksa nigdy tam nie było, za stanowiskiem bibliotekarza był taki mały ruchomy regalik, na który odkładało się książki "chodzące". Dosłownie. Gdy ktoś oddawał Sparksa, prawdopodobnie następna kobieta go zabierze, jeśli jeszcze nie czytała. Tak samo dzieje się z Katarzyną Michalak, czego już kompletnie nie rozumiem - a pokaże mi pani jakieś nowości, a poleci mi pani coś lekkiego. Z polecaniem miałam problem. Szybko przekonałam się, że kompletnie nie znam nowości, a już szczególnie nie znam romansów i obyczajówek. Szybko też okazało się, że wcale nie muszę znać. Jeśli panie nie czytały czegoś nowego, co miało kobiecy tytuł, kolorową okładkę - brały w ciemno. 

Z bólem serca patrzyłam na wszystkie regały ze starszymi książkami, trudniejszymi, polskimi, nie wspominając o poezji. Myślałam sobie, czy przypadkiem nie polecić: lubi pani romanse? a może zainteresuje panią klasyka? Wichrowe wzgórza mogą panią zainteresować. Ale w końcu kto sięgałby z własnej woli po starocie z żółtymi kartkami, zakurzonej, w szeleszczącej folii, bo kilkanaście lat nikt jej nie wyciągał z półki. Ja sięgam.





Stare książki przyciągają mnie do siebie. Zauważyłam, że wcale nie ciągnie mnie tak do nowości. Są oczywiście takie, które bardzo chcę przeczytać, ale raczej nie zaliczają się do kategorii "lubianych przez czytelniczki biblioteki". Zastanawiam się, czy naprawdę trochę trudniejsza lektura, bardziej wymagająca, w ogóle nie poruszyłaby ich serc? Czytają Słowika, chcą go czytać, a nawet ja go pokochałam. 

To była tylko moja próba bycia bibliotekarką. Ale ta próba uświadomiła mi, że mam o co walczyć. Chciałabym zarażać ludzi miłością do literatury. Wspaniale, że coraz więcej osób przychodzi i czyta lekkie czytadła - dobrze, że w ogóle czytają. Ale gdyby tak zachęcić do poszerzenia horyzontów. Żeby nie patrzeć tylko na piękne nowe okładki, ale przejść między regałami i wylosować cokolwiek. Przeczytać i wtedy ocenić. Chciałabym pójść do szkoły, do liceum, do podstawówki, pójść i powiedzieć o tym, jak działają na mnie książki. Zobaczą świruskę, która mówi za szybko, bo chciałaby powiedzieć w ciągu godziny o wszystkich swoim marzeniach i miłościach, a zapytana o to, co warto przeczytać, wymieni dwadzieścia książek wśród których każdy znajdzie coś dla siebie.

Trzeba tylko otworzyć oczy.

Podejść do bibliotecznego regału z książkami "przynieś albo weź" i a nuż znajdziesz starą, wyrzuconą i zakurzoną perłę.

Zamiast od razu do nowości, przejść między regałami w dziale, który się interesuje i tam wylosować cokolwiek. Może zakochasz się w losie. 

Nie zniechęcaj się.

Stare to wcale nie znaczy beznadziejne, a nowe nie znaczy wspaniałe.

A ja nowu napisałam za dużo. 
Ale do tego tematu jeszcze wrócę. Problem nowych i starych książek błąka się w moich myślach już bardzo długo. A komu mam o tym opowiedzieć, żeby nie zanudzać? Napiszę tutaj - jeśli ktoś będzie miał ochotę, co tam Yuzuki nawypisywała za poematy, to przeczyta. A ja już życzę powodzenia.

_________________________________________
zdjęcia z pinterest.com

Komentarze

  1. Gdybym miała pokazać świra, chyba bym zaczęła mieć śliniotok taki jak Ty. Ile ja zawdzięczam książką, bawiły mnie, uczyły, poczułam empatie, chęć niesienia pomocy, dzięki nim czułam się lepiej w te smutne i jakże ponure dni które miałąm kiedyś. Teraz czytam z sentymentu, z radości, z tego względu, że je kocham. Dały mi tak wiele, dały tak dużo nauki, swego rodzaju miłości. Tego nie da się wypowiedzieć słowami. Stare czy nowe, przeczytam je wszystkie mimo, że bardziej lubie literature współczesną to mam nawet sporą biblioteczkę Mamy książek. Przeczytałam tylko pare, czas na resztę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

CHOLERNY PERFEKCJONIZM

WSZYSTKIE CHWILE, KTÓRE UKRYŁAM W PIOSENKACH

o tym kim byłam i kim teraz jestem